„Milczenie i mowa Maryi” – słowo na inaugurację miesiąca Maryjnego.
„Nie gardź nauką matki, w sercu ją wyryj na zawsze i zwieś sobie na szyi! Gdy idziesz, niech ona cię wiedzie, czuwa nad tobą, gdy zaśniesz; gdy budzisz się – mówi do ciebie: bo lampą jest nakaz, a światłem Prawo, drogą do życia – upomnienie, nagana (Prz 6, 20 – 23)”.
Maj to jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku – nie tylko dlatego że możemy cieszyć się pełnią rozkwitu przyrody, podziwiając piękno i majestat Bożego stworzenia. Maj to czas poświęcony Matce Najukochańszej – miesiąc codziennych nabożeństw, które są wyrazem miłości i wdzięczności dla Tej, która – niejednego z nas i zapewne nie jeden raz – wydobyła z życiowych tarapatów. Maryja od wieków zajmuje w naszym polskim katolicyzmie bardzo ważne miejsce, przypieczętowane „Jasnogórskimi Ślubami Narodu” autorstwa Prymasa Stefana Wyszyńskiego i zawierzeniem dokonanym przez polskich biskupów 26 sierpnia 1956 roku w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej.
Maryja – błogosławiona między niewiastami, cicha, pokorna i ufna, która wszystkie sprawy rozważała w skrytości swego serca – wzór kobiety i matki.
„Jej milczenie! Milczenie spowija pierwszych kilkanaście lat Jej życia. Milczenie ogarnia – nie licząc epizodu odnalezienia dwunastoletniego Jezusa w świątyni – trzydzieści lat spędzonych u boku Syna… I znowuż, po rozpoczęciu przez Niego działalności publicznej, Maryja milknie. Milczenie jest dla Maryi stanem naturalnym, przerywanym nieczęsto, a jeśli już – to z dostatecznie ważnych powodów. To bardzo cenna lekcja dla nas…” – pisał O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz w książce „Milczenie i mowa Maryi”.
„Z obfitości serca mówią usta” (Mt 13, 34). Czy jednak obfitość serca Bogiem może sprawić, że człowiek zamilknie, dosłownie oniemieje? Cóż bowiem można wyrzec we wnętrzu gotyckiej świątyni, w której rozlega się gregoriański śpiew modlitwy „Pater noster” czy „Angus Dei”? Tu milczenie narzuca się samo. „Z obfitości serca milkną usta!”
Obecność Matki Bożej jest cicha i dyskretna. Nowy Testament w niewielu miejscach mówi o Maryi, odnotowanych jest Jej „siedem słów” – siedem wypowiedzi. Ich strukturę i znaczenie doskonale opisuje o. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz we wspomnianej wyżej pracy. Co interesujące, autor pochyla się także nad milczeniem Matki Bożej – bo czy trzeba przywoływać i streszczać wszystkie rozmowy między matką a synem? Mężem a żoną? Było ich zapewne wiele, a dotyczyły tego co codzienne, powszednie, ale też intymne, pełne bliskości i wzajemnej miłości.
Rola Maryi jest kluczowa w najbardziej znaczących momentach życia i działalności Jezusa. Spośród nich wesele w Kanie Galilejskiej, w czasie którego słowa: „Nie mają wina”, wykraczają daleko poza ramy przyjęcia weselnego. „W tych trzech słowach jaśnieje cała dusza Maryi – pisze o. Waszkiewicz – jaśnieje niezmącona wiara w wszechmoc Jezusa, nieograniczona ufność w niewyczerpaną dobroć Jego serca, Jej ujmująca prostota i wstrzemięźliwość w mówieniu, Jej miłość matczyna wobec tych, którzy znajdują się w potrzebie”. Maryja prosi o cud, a zatem także o publiczne ujawnienie się Syna – domyślamy się, że nie przychodzi Jej to łatwo, oto bowiem początek drogi prowadzącej na Kalwarię. „Jezus Chrystus ujawnia się jako Odkupiciel, a Maryja staje się w pewnym sensie Współodkupicielką” – pisze arcybiskup Fulton J. Sheen i podkreśla, że od tego momentu Maryja staje się Matką wszystkich, nie tylko Jezusa – staje się Niewiastą, która u kresu dni ukaże się „przyobleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1). To ta sama, która zmiażdży głowę smoka… W tym dniu – podkreśla o. Waszkiewicz – Maryja odnawia swoje „Fiat!”, które jest zgodą na krew i łzy, mówiąc: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). To także wezwanie skierowane do nas – wezwanie do pełnienia we wszystkim woli Bożej.
Matka Boża – cicha i pokorna służebnica Pańska, której „Fiat!” staje się słowem inaugurującym Królestwo Boże – zawsze wskazuje na Jezusa, prowadzi nas do Niego. Pośredniczy w misji zbawienia – w „Litanii Loretańskiej” wzywamy Jej pomocy, nazywamy „Wspomożycielką wiernych”, obdarzamy wieloma tytułami, wyrażając w ten sposób nasze różne potrzeby i stan ducha, niejednokrotnie odwołując się do własnej sytuacji życiowej – wszak do matki zawsze łatwiej się zwrócić, łatwiej się zwierzyć, prosić o wstawiennictwo. Co jednak z zarzutem, że my – Polacy – jesteśmy przesadnie „maryjni”? Czy Matkę Bożą – „życie, słodycz i nadzieję naszą” – można kochać i szanować za bardzo?
Nabożeństwo „majowe” jest naszym wyrazem miłości do Matki Bożej, która jednak nigdy nie przesłania samego Chrystusa, a prawdziwa pobożność maryjna uczy nas umiłowania Chrystusa i Kościoła.
Małgorzata Mofina-Olejnik